Zamknęła szafkę i postanowiła zajrzeć do sekretariatu. Zapyta, czy czegoś nie wiedzą i jeśli Liz rzeczywiście poszła już do domu, po prostu zadzwoni do niej.
- Dzień dobry, pani Anderson - przywitała sekretarkę, która siedząc za biurkiem, zajadała jogurt. Kobieta podniosła głowę, zrobiła dziwną minę. - Dzień dobry, Glorio. Co cię tu sprowadza? - Szukam Liz Sweeney. Widziała ją pani? - Rano. Potem już nie - bąknęła czerwona jak burak sekretarka. - Poszła wcześniej do domu? Źle się poczuła? - Nie... to znaczy... - Kobieta zakasłała, upiła łyk dietetycznej coli, ponownie zakasłała. - Sądzę, że... W tej samej chwili otworzyły się drzwi od gabinetu przełożonej. - Joyce, czy mogłabyś... - Na widok Glorii umilkła. - Dzień dobry, Glorio. O co chodzi? - Dzień dobry, siostro. - Gloria przygarnęła książki do piersi. - Szukam Liz Sweeney. Czy zwolniła się dzisiaj z lekcji? Przełożona zmarszczyła czoło. - Powinnaś chyba być teraz na lunchu? - Tak, ale... - Więc idź jeść. Przerażenie zaparło Glorii dech w piersiach. - Dlaczego siostra nie chce powiedzieć? Gdzie jest Liz? Dlaczego nie ma jej w szkole? Coś się stało? Siostrę Margueritę wyraźnie zniecierpliwił ten grad pytań. - Wkrótce sama się dowiesz. Elizabeth Sweeney nie wróci już do szkoły. A teraz proszę, żebyś... - Jak to? Nie wróci do szkoły? - Gloria miała wrażenie, że ziemia usuwa się jej spod nóg. - Ale dlaczego? Nie rozumiem. - Nie musisz. A jeśli zaraz nie pójdziesz na lunch, będę musiała zawiesić cię i wezwać matkę do szkoły. Liz została wyrzucona. Gloria podniosła drżącą dłoń do ust. Dlaczego? Co takiego zrobiła? Co takiego poza tym... poza tym, że pomogła jej w sobotniej maskaradzie? Odwróciła się na pięcie i wybiegła z sekretariatu, ale zamiast na lunch, jak poleciła jej przełożona, skierowała się prosto do wyjścia. Siostra Marguerita coś jeszcze za nią wołała, lecz Gloria nie odwróciła się nawet. Musi zobaczyć Liz. Musi sprawdzić, co dzieje się z przyjaciółką. Dowiedzieć się, co zaszło w szkole. Matka... Boże, wszystko tylko nie to! Ale cóż by innego? Dopadła samochodu, usadowiła się za kierownicą i dopiero wtedy zerknęła przez tylną szybę, jakby oczekując, że ujrzy pogoń. Na parkingu nikogo jednak nie było. Uruchomiła silnik i wyjechała pełnym gazem na ulicę, nie zważając na głośne klaksony gwałtownie hamujących aut. Zdawała sobie sprawę, jak ważne dla Liz było stypendium u niepokalanek. Usunięcie ze szkoły to dla niej koniec marzeń o lepszej przyszłości. Zacisnęła palce na kierownicy. Czuła się zupełnie bezradna i kompletnie osamotniona. Jej najlepsza przyjaciółka. Boże, co pocznie bez Liz? Przekraczając szybkość, pędziła w stronę mieszkania Liz. Dotarła na miejsce w rekordowym czasie. Była tutaj wcześniej zaledwie dwa razy; zazwyczaj, kiedy się umawiały, czekała na Liz w samochodzie przed domem. Ojciec Liz nie lubił Glorii i nie próbował nawet ukrywać swojej antypatii. Ona też za nim nie przepadała, wolała więc unikać wizyt. Wysiadła z wozu i wbiegła na odrapaną klatkę schodową. Już pod drzwiami Sweeneyów usłyszała odgłosy awantury - to kłócili się rodzice Liz. Usłyszała swoje imię. I imię Liz. Potem płacz. Wzięła głęboki oddech i zapukała. Kłótnia urwała się raptownie, drzwi uchyliły i w szparze pojawiła się zapłakana twarz przyjaciółki. - To ja - szepnęła Gloria. Liz wyślizgnęła się na korytarz, zamykając drzwi za sobą. Padły sobie w ramiona i objęły się mocno. Dopiero po tym smutnym powitaniu Gloria spojrzała w znękaną twarz przyjaciółki: zaczerwienione, zapuchnięte od płaczu oczy, czerwona pręga na policzku. Ojciec ją uderzył. Ze ściśniętym gardłem ujęła jej dłonie. - Kiedy nie przyszłaś na lunch, poszłam do sekretariatu. Siostra Marguerita powiedziała mi, że cię wyrzucili. Nie mogłam uwierzyć. Co się stało? - To było okropne. - Liz zaczęła płakać. - Co ja teraz zrobię? Nigdy jeszcze nie widziałam ojca tak wściekłego. Mama dostała histerii. Nie chcę wracać do swojej starej szkoły. Gloria też się rozpłakała. - Jak mogli cię wyrzucić? Miałaś najlepsze stopnie. Liz otarła wierzchem dłoni łzy spływające po policzkach. - Nie wiesz? - Nie. - Gloria wpatrywała się w twarz przyjaciółki z bijącym sercem. - Nie? - Z gardła Liz wydobył się ni to śmiech, ni to szloch. - To zasługa twojej matki. Dyra wywołała mnie z drugiej lekcji, a ona już tam czekała. - Moja matka? - powtórzyła Gloria. - Moja matka była w szkole? - To było straszne. Po prostu straszne. Ona wie o wszystkim. O wszystkim. A więc matka wie. Gloria mimo woli cofnęła się o krok. Jezu, co teraz będzie? - Ona wie wszystko... - powtarzała Liz jak w malignie. - O Santosie, o balu maskowym, o tym, że cię kryłam... Dlatego mnie wyrzucili. Siostra chciała dać mi szansę, ale twoja matka się nie zgodziła. Gloria zaczęła drżeć, osunęła się na schody. Matka zrobi wszystko, by oddzielić ją od Santosa. - Glorio, słyszysz mnie? - Liz przysiadła obok niej. - To wina twojej matki, ona chciała, żebym odeszła.